Jako matka zawodzę na wielu frontach. Długo by wymieniać te wszystkie słodkie płatki śniadaniowe, ogłupiające filmiki na YouTube, pominięte dawki ważnych leków ( chyba nie umrze, jak mu raz nie dam... ), rzucane znad ekranu komórki teraz nie mogę, synu (...bo gram w diamenty) , wciąganie odkurzaczem LEGO gdy dzieci nie patrzą, wycieranie podłogi w łazience ich ubraniami oraz niezliczone, NIEZLICZONE razy, gdy grzeszyłam nie tylko uczynkiem, nie tylko moją soczystą, polską mową, ale przede wszystkim myślą. Międzygwiezdna Sprężyna do Wystrzeliwania Dzieci w Kosmos jest w mojej wyobraźni dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Jednakowoż... jest jedna rzecz, która wybiela mnie w moich własnych oczach. Gdy o niej myślę, widzę siebie jako supermatkę: w nimbie chwały, z powiewającą na wietrze karminową peleryną i szczerozłotą koroną na głowie. Bo otóż, moi drodzy, otóż ja... Organizuję zajebiste wakacje.