Jesienią, jak nigdy, mieliśmy niemijającego smaka na ramen. Raz nawet pojechaliśmy na michę specjalnie do Łodzi (ale o tym tutaj). Do warszawskiego Yatta Ramen mamy na szczęście trochę bliżej, chociaż też bez przesady - trzeba się z tej naszej suburbii karnąć do miasta: na ul. Bartoszewicza lub na Postępu (w tym ostatnim kolejki zwykle mniejsze).
Rameny w Yatta to nie są jakieś spolszczone popierdółki - japońskie składniki, z których są gotowane, piętrzą się w kartonach na zapleczu tego ramen shopu. Pomiędzy nimi stoją zaś nieliczne stoliki dla gości. Jest kameralnie, z krótką kartą i sympatyczną obsługą.
Ramen jest bardzo dobry, ale nie najlepszy, jaki jedliśmy. Mimo to na pewno wrócimy: na ramen z marynowanym jajem, kimchi i japońską oranżadę z kulką.